single

Powrót do « Artykuły

Te dzieci też chcą się uczyć

Marie Claire, październik 2004

Wrzesień, czyli powrót ze szkoły. Dla jednych dzieci to przykra konieczność, dla innych nieosiągalne marzenie. Według UNICEF co trzecie dziecko na świcie nie ma żadnych szans, by się uczyć. Najgorzej jest w krajach Trzeciego Świata, gdzie nie chodzi do szkoły niemal połowa dzieci. Jeśli nic się nie zmieni, będą kolejnym pokoleniem bez przyszłości.

We wrześniu zeszłego roku, gdy kolejny raz jako reporter odwiedziłem Afganistan, widziałem dzieci z podstawówki w Kabulu, które niosły na lekcje kawałki kartonu. Pomyślałem: “Będą na nich rysować”. Gdy jednak wszedłem do klasy, okazało się, że kartonowe kwadraty zastępują im ławki. Nawet nauczycielka nie miała krzesła, abecadło wypisywała kredą na czarnej desce. W szkole nie było ani łazienki, ani prądu. Najważniejsze jednak, że nauka w ogóle się odbywała. Bo według szacunków UNICEF (Fundusz ONZ Pomocy Dzieciom), co trzecie dziecko na świecie nie może się uczyć. W krajach takich jak Afganistan czy Czeczenia dzieci mają dostęp do nauki często tylko w teorii. Szkoły są, ale z powodu wojen i biedy zazwyczaj zamknięte. Nie wiadomo, ile dzieci znajduje się w takiej sytuacji jak w Darfurze, sudańskiej prowincji, gdzie od roku trwa zapomniana przez świat wojna domowa. Dotąd zginęło tam kilkadziesiąt tysięcy osób, a prawie dwa miliony uciekły ze swoich wiosek. W Bagdadzie większość rodziców nie posyła swoich pociech do szkoły z obawy o ich życie. Przed rokiem bomba wymierzona w amerykańskich żołnierzy rozerwała mikrobus pełen jadących na lekcje uczniów. Dziś w Iraku szkoły w ogóle funkcjonują od kryzysu do kryzysu – jeśli gdzieś wybuchają walki, wszystkie znajdujące się w okolicy placówki od razu są zamykane.

TYLKO DLA CHŁOPCÓW
W wielu krajach Trzeciego Świata uczy się obecnie mniej niż połowa dzieci. Nawet tam, gdzie jest spokojnie, wiele z nich zamiast chodzić do szkoły, pomaga rodzicom utrzymywać dom. Nie mają innego wyjścia. W Afganistanie na bazarach nagminnie kręcą się kilkunastoletni chłopcy, którzy pomagają dorosłym handlować. Na ulicach spotkać można nawet maluchy zbierające gałęzie na opał lub wybierające ze śmietników wszystko, co jeszcze może się przydać do życia. Te dzieci nie mają nawet nadziei na naukę. Jeszcze większy problem jest z edukacją dziewczynek, zwłaszcza na odległej afgańskiej prowincji, gdzie ponad połowa z nich się nie uczy. I nie są to tylko pozostałości po restrykcyjnym reżimie Talibów, którzy zabronili dziewczynkom dostępu do szkół. To tradycja islamu nadal każe ojcom dbać tylko o wykształcenie męskich potomków. Jak podaje UNICEF, także w Iraku połowa dziewczynek na wsi i co piąta w mieście jest zupełnie pozbawiona możliwości zdobywania wiedzy. Wojna ma z tym niewiele wspólnego, bo w wielu islamskich krajach Afryki i Azji Południowej, gdzie nie toczy się żaden konflikt, sytuacja jest podobna.

SZKOŁA POD OBSTRZAŁEM
Wiele dzieci, które nawet mają możliwość kształcenia się, zdobywa wiedzę w niewyobrażalnie trudnych warunkach. Widziałem, jak w Kosowie albańscy uchodźcy, wypędzeni przez serbskie wojska, organizowali leśne szkoły pod prowizorycznymi dachami z plastikowych płacht. Dzieci wesoło biegły przez las na lekcje do szkoły, która wprawdzie nie mogła ich wiele nauczyć, ale była. – Coś muszą robić – mówili zrozpaczeni sytuacją nauczyciele. Dzieciaki siedziały więc na trawie bez książek, zeszytów i wkuwały na pamięć wiersze. Nie peszyły ich nawet dalekie eksplozje serbskich pocisków moździerzowych. W ruandyjskim miasteczku Satinsyi odwiedziłem szkołę zorganizowaną w baraku z ulepionych ręcznie, suszonych na słońcu cegieł. Brakowało ławek. Maluchy zafascynowały się moim notatnikiem i długopisem. Same rysowały litery na piasku i tak uczyły się pisać to, co nauczyciel kreślił na tablicy. Ani w tej, ani w żadnej innej oko-licznej szkole nikt nawet nie marzył o zwykłych zeszytach. – Są za drogie – tłumaczyli nauczyciele. Gdy wyjeżdżałem stamtąd, dzieci prosiły mnie o pamiątkę – czystą kartkę z mojego notatnika. Rozdałem prawie wszystkie. Nauczyciele dostali długopisy.

KROPLA POMOCY
UNICEF i inne organizacje, również działające w Polsce, starają się umożliwiać dzieciom dostęp do nauki. W Polsce znana jest m.in. inicjatywa Ruchu Maitri nazwana “Adopcją Serca”. Nasi misjonarze wyliczyli, że do utrzymania jednego dziecka w Afryce czy Azji potrze-ba 15 dolarów miesięcznie. Za tę sumę każdy może “adoptować”, czyli wziąć na utrzymanie jedno dziecko. W zamian otrzymuje o nim informacje, jego zdjęcia. Jeśli ktoś chce, może też finansować kształcenie swojego “wychowanka”. Kosztuje to 25 dolarów rocznie w przypadku nauki w szkole podstawowej i sześć dolarów miesięcznie, gdy dziecko zaczyna chodzić do szkoły średniej. O warunki do nauki dla dzieci z ubogich regionów walczy też Polska Akcja Humanitarna. Z jej środków odbudowano w Afganistanie dwie zniszczone szkoły, a w Iraku osiem i 16 wyremontowano. Teraz PAH organizuje w nich naukę. Z kolei stowarzyszenie “Szkoły dla pokoju” za cel postawiło sobie odbudowę i wyposażenie szkół na afgańskiej prowincji oraz pomoc dla uniwersytetu w Kabulu. Już udało się tam wysyłać kilka transportów podręczników i sprzętu. Wkrótce dostarczonych zostanie dalszych pięć ton materiałów szkolnych. Beata Błaszczyk, założycielka stowarzyszenia, postanowiła pomagać afgańskim dzieciom, gdy dowiedziała się, że legendarny bojownik o wolność tego kraju, nieżyjący już Ahmad Szah Massud, w do-linie Panszir za 4000 dolarów zbudował szkolę, angażując do tego miejscową ludność. – Okazało się, że za tak niewiele można zrobić bardzo dużo. Potrzebny jest tylko pomysł, ludzie dobrej woli i determinacja – mówi Błaszczyk.

GDY WIDAĆ SENS
Zarówno Polska Akcja Humanitarna, jak i “Szkoły dla pokoju” borykają się z podstawowym problemem, czyli brakiem pieniędzy. – Znalezienie sponsorów i zebranie potrzebnej na działalność żywej gotówki wcale nie jest prostym zadaniem. Łatwiej o ludzi, którzy gotowi są przekazać dary – mówi Błaszczyk. PAH wymyśliła z kolei akcję “Złotówka dla dzieci w Afganistanie” i sfinansowała z niej część kosztów odbudowy jedynej w tym kraju szkoły artystycznej. “Szkoły dla pokoju” planują zaś zorganizowanie koncertu: “Warszawa dla Kabulu”, z którego dochód ma być przeznaczony właśnie na pomoc dzieciom. Ale prawdziwe problemy dzieci z tamtych obszarów dotyczą nie tylko finansów. Zdarza się np., że przesyłany z Polski sprzęt rozpływa się nie wiadomo gdzie, a kupowane na miejscowym rynku materiały budowlane kosztują nagle podejrzanie dużo. – Problemy są jednak po to, by je pokonywać – mówi Błaszczyk. – Bo lepiej robić coś niż nic. Jeśli ma się pomysł, dobrą wolę i wiarę w sens swojej misji, zawsze osiągnie się jakiś skutek.

 

 

Nasi Partnerzy