Rzeczpospolita 05.06.2007
Ma być trudniej niż w Iraku
750 żołnierzy Polskiej Grupy Bojowej lada dzień zacznie
walkę z talibami i bojownikami al Kaidy
Określenie misja bojowa wyjaśnia wszystko. To nie będzie
misja stabilizacyjno-szkoleniowa jak w Iraku. PGB przeszła pod rozkazy
dowództwa amerykańskiej 82. Dywizji Powietrznodesantowej, która na wschodzie
kraju odpowiada za czarną robotę.
Do boju przeciwko talibom i najemnikom al Kaidy ruszy
wkrótce 750 polskich żołnierzy rozlokowanych w amerykańskich bazach wojskowych
w Ghazni, Wazi Chwa i w Szaranie. Najważniejsza jest ta ostatnia, bo to tam PGB
ma swoje dowództwo. W niczym nie przypomina słynnej bazy wojsk koalicyjnych w
Bagramie, która jest de facto niemal30-tysięcznym miastem.
Szaranato raczej miasteczko namiotowe położone na
pustynnej równinie. O tej porze roku codziennie nękane silnym wiatrem, który
wznieca tumany wdzierającego się wszędzie piasku.
To podobno jedyna baza w Afganistanie, która jeszcze ani
razu nie została zaatakowana, ale wystarczy przejechać 70-kilometrowy odcinek
drogi łączącej ją z Ghazni, żeby się przekonać, iż nie jest to spokojna
okolica. W kilku miejscach straszą dziury po eksplozjach min-pułapek. Na
poboczu leżą wraki dwóch ciężarówek. A posterunek afgańskiej policji, oddalony
od bazy 15 kilometrów, zieje zgliszczami po niedawnym ataku rebeliantów.
Niezwykle skrupulatna kontrola, jakiej poddali nas Amerykanie przy głównej
bramie, świadczy o tym, że żołnierze ukryci za trzymetrowym murem, zasiekami i
wzmocnionymi stalową siatką ogromnymi worami z piaskiem nie czują się
bezpiecznie.
– Bez urazy, panowie, ale mamy tu ostatnio spore
zamieszanie – tłumaczy ubrany po cywilnemu Afgańczyk, który przedstawił się
jako “człowiek z wywiadu”. -W pobliżu są najemnicy z Czeczenii,
Arabii Saudyjskiej i krajów byłej Jugosławii. Dostaliśmy informacje, że udają
Francuzów. Chcieliby się tu dostać i nabroić, ile się da – mówi.
Amerykanie niechętnie rozmawiają o”sporym
zamieszaniu”. Przyznają, że od paru dni coś się dzieje, i są szczególnie
czujni. Polacy natomiast od razu zmieniają temat.
“Terytorium RP”, jak określa polską część bazy
chorąży Wojciech Majeran, mieści się prawie w samym jej centrum. To kilkanaście
dużych namiotów i dwa drewniane baraki – siedziba sztabu. Za kilka dni nastąpią
tu zmiany, ponieważ I Pomorska Brygada Logistyczna z Bydgoszczy kończy
instalowanie kontenerów, którymi zostaną zastąpione namioty. Praca wre również
pod siatką maskującą, gdzie stoi kilka wozów terenowych Humvee. Trzeba
zainstalować na nich radiostacje, i to szybko, bo czas nagli.
– Nie ma obawy, lada moment wszystko będzie zrobione –
uspokaja dowódca PGB ppłk Adam Stręk. -Gotowości bojowej jeszcze nie
osiągnęliśmy, ale to kwestia kilku dni. Uzbrojenie i amunicję już mamy,
zaczęliśmy nawet wychodzić na patrole. Na razie wyłącznie w asyście Amerykanów,
ale wkrótce zaczniemy to robić samodzielnie.
W pobliżu stoi wojskowy star bez szyb i z karoserią
podziurawioną kulami. Dotarł tu w feralnym transporcie z pakistańskiego portu
Karaczi. Feralnym, bo nie dość, że został częściowo rozkradziony, to jeszcze
ostrzelali go rebelianci.
-Nie ukrywam, że zaskoczyło nas to, iż dostaliśmy
uszkodzony sprzęt – przyznaje pułkownik Robert Łączyński, który dowodzi
100-osobową brygadą logistyków z Bydgoszczy. Przyjechali tu jako pierwsi
Polacy, w marcu, a przed nimi jeszcze cztery miesiące pracy nad rozbudową
obozu. – To, co się stało, nie wpłynęło na naszą zdolność bojową, ale szkoda
uszkodzonego samochodu – martwi się pułkownik.
Łączyński zgadza się, że podczas przygotowań do misji
zdarzały się błędy i zdarzają nadal. – To pierwsza zmiana, więc różne rzeczy
mają prawo się dziać. Ale wszystko korygujemy i jest coraz lepiej – zapewnia.
Bardziej od niedociągnięć martwi go jednak to, że prasa podsyca emocje. –
Rodziny się skarżą, że coś przed nimi ukrywamy – zdradza Łączyński. – A tu
naprawdę jest spokojnie, choć oczywiście wiemy, że zagrożenie jest realne.
Logistycy Łączyńskiego w ogóle nie opuszczają bazy, więc
są stosunkowo bezpieczni. Ci, którzy ją opuszczają, wiedzą, że w Afganistanie
pojęcie “spokój” ma niewielką wartość. Zwłaszcza tu, w Paktice
wciśniętej między afgańsko-pakistańskie pogranicze infiltrowane przez al Kaidę
a Kandahar, w którym trwa rebelia talibów.
– Boję się, że kiedyś podczas naszego patrolu zginie jakaś
przypadkowa osoba – wyznaje major Wiesław Sanowski. On wyjeżdża na zewnątrz, bo
dowodzi Grupą Wsparcia Współpracy Cywilno-Wojskowej. – Amerykanom to się
zdarzyło nieraz i źle na tym wychodzą. Bez wątpienia ta misja jest trudniejsza
od irackiej.
Łączyński ma być specem od PR; będzie realizował
sztandarowe hasło afgańskiej misji, jakim jest zdobywanie serc i umysłów
lokalnej społeczności. – To trudne zadanie – mówi. – Afgańczycy niby są
otwarci, ale nie do końca. Nie powiedzą nam, których miejsc powinniśmy unikać.
Major ma cały arsenał pomysłów na to, jak zyskać poparcie
miejscowych. Chce im przede wszystkim pokazać, że polscy żołnierze są ich
przyjaciółmi, a nie wrogami. Wie, że Paktika jest najbardziej zaniedbaną
prowincją Afganistanu. Dlatego planuje pomóc w budowie szpitali i szkół.
W jednym z namiotów siedzi kilku żołnierzy. -Brakuje nam
naszych rodzin. Tęsknimy – mówi mi jeden z Polaków, pokazując własnoręcznie
wykonany drewniany drogowskaz z imieniem “Justysia” i liczbą
kilometrów, które dzielą Szaranę od jej domu. 4425. Przed namiotem stoi
kilkanaście podobnych strzałek. – Damy je naszym dziewczynom po powrocie -mówi
żołnierz. – Będą miały niezłą pamiątkę.
RAFAŁ
KOSTRZYŃSKI, SEWERYN SOŁTYS (foto) z Szarany