single

Powrót do « Biblioteczka

Gotowe na wszystko

Przekrój, 16.01.2009

Afgańczycy kochają swoje owczarki. Nachylają się nad nimi, coś do nich szepczą,
głaszczą delikatnie po łbach, a potem na znak odpinają im obroże.
Sekundę później dwie wściekłe bestie z obnażonymi kłami rzucają się
sobie do pysków

Przeciętny Afgańczyk to chuderlak. W całym rynsztunku (pakol, dastmol,
szalwar kamiz, przydeptane pantofle*) waży 45 kilogramów. Przeciętny
pies szkolony do walk – czteronożna machina do ujadania i gryzienia,
której pod futrem grubym jak u niedźwiedzia mięśnie prężą się jak miech
akordeonu – jest prawie dwa razy cięższy.
Do utrzymania Bachmala, mieszańca kangala i owczarka
środkowoazjatyckiego, trzeba dwóch chuderlaków. I grubej liny
przeciągniętej przez metalowe kółko na obroży psa. Bachmal znaczy w
dari mniej więcej to co „pluszak”. To imię dobrze oddaje jego wygląd,
ale już nie temperament. Żaden sklep z zabawkami nie od-ważyłby się
handlować bachmalami (choć podobno lubią dzieci, i to wcale nie w
konsumpcyjnym znaczeniu słowa „lubić”). Na widok aparatu pies wydobywa
z siebie bulgot niższy od śpiewu alikwotowego, jeży futro, napina swój
akordeon i rzuca się do przodu, zmuszając chuderlaków do zaparcia się
piętami o peryferia Kabulu. Bo właśnie na peryferiach Kabulu rozgrywa
się ta akcja.

Takich pluszaków jest tu więcej. Każdy ma dwuosobową obstawę. Każda
obstawa – wiernych kibiców. W sumie około dziesięciu przeszczekujących
się psów i około stu przekrzykujących się mężczyzn. Wystarczy, by na
otoczonym wysokim murem klepisku, w czeluściach biednej dzielnicy
Chalaudin, zrobiło się minikłębo-wisko. Wszyscy niespokojnie czekają,
aż zaczną się sag-i-dziangi – obok buzkaszi, czyli gonitwy za truchłem
kozła, i murg dziangi, czyli walk kogutów – ulubiona rozrywka
Afgańczyków. Walki psów.
Naprzeciw siebie na środku klepiska stają dwa pierwsze owczarki. Mrużą
oczy, marszczą nosy i obnażają kły, unosząc wargi aż po same nozdrza.
Nie trzeba być kynologiem, żeby stwierdzić ponad wszelką wątpliwość:
one się nienawidzą. Spuszczone z lin ruszają na siebie, błyskawicznie
pokonując dzielący je dystans kilkunastu kro-ków. Do zderzenia dwóch
rozpędzonych, warczących, futrzanych sieczkarni (białej i
biało-brązowej z łapami pomalowanym po sam brzuch henną) dochodzi w
powietrzu, pół metra nad poziomem biednej dzielnicy Cha-laudin.

Kocham psy – mówi Mirdat. Mirdat ma trzy bestie: Tygrysa, Tygrysa z
Bawełny i Spłowiałego Dywana. Ten pierwszy to jego duma – podobno
najlepszy pies w całym Kabulu. Brzmi to całkiem dorzecznie, gdy się na
niego spojrzy. Stoi nieopodal na trawniku przywiązany do wbitego w
ziemię pręta i nienawidzi. Może to mylne wrażenie, ale wydaje się co
najmniej pół cala wyższy w kłębie niż Pluszak, o trzy uncje cięższy i
półtora raza bardziej niebezpieczny. Mirdat ma 60 lat, z czego dwie
trzecie spędził na wojnach – najpierw przeciwko Armii Radzieckiej,
potem przeciwko talibom. Walkę ma we krwi. Od 20 lat tę umiejętność
wpaja swoim psom. Tygrys wygląda na prymusa.
Mirdat, zaprawiony w bojach komendant, aż prosi się o atak. Przecież w
wyznaniu miłości do psa, którego co tydzień wysyła się na krwawe
pojedynki, musi być jakaś metafora. Podobnie jak w konstatacji, że żal
mu Tygrysa, kiedy inny pies tarmosi go za ucho. Bo Mirdat mówi, że mu
smutno, ale wsuwa rodzynki z taką miną, że trudno mu uwierzyć.

A tymczasem pół metra nad poziomem biednej dzielnicy Chalaudin dwa
owczarki wymieniają bolesny pocałunek, opadają na klepisko, w tumanach
kurzu zaczynają się dobierać sobie do ciał, ich wyszczerzone kły
szukają czegokolwiek, w co mogłyby się wbić. Wbijają się w łapę, w
łopatkę, w nos albo w ucho. Są gibkie, olśniewająco gibkie. Biały,
zaatakowany- z tyłu, błyskawicznie odwraca się tak, że przez ułamek
sekundy jego zad i jego pysk w jednym rzędzie stoją, i dobiera się do
wyprężonej szyi pomazańca. Dobiera się pyskiem, bo mimo swej masy i
elastyczności to wciąż tylko pies. Zwód okazuje się skuteczny;
zaskoczony przeciwnik najpierw traci rezon, potem równowagę i zostaje
zepchnięty do głębokiej defensywy.
To wszystko odbywa się w niemal całkowitej ciszy; tłum przypatruje się
w milczeniu, a psy nawet nie warczą. Jak czworonożni bohaterowie
powieści Jacka Londona wolą mordować w skupieniu. Nawet biało-brązowy –
choć leży – to siedzi cicho. Przygnieciony przez rywala, który wgryzł
mu się w fałdę na karku, rozpaczliwie próbuje się wydostać. Na próżno.
Biały, zaparłszy się wszystkimi łapami w klepisko, pieczętuje jego los.
A tak na Mirdata jest szybki.
– Ile psów straciłeś przez te wszystkie lata?
Szybki, wręcz nieuprzejmy.
– Ile mi zdechło? – pyta Mirdat, drapiąc się po głowie.
Nieuprzejmy i bezlitosny.
– Nie, ile twoich ukochanych psów padło ci podczas walk?
Bezlitosny, ale całkowicie nieskuteczny.
– Żaden. To nie są walki na śmierć i życie. Te psy to nasz skarb. Nikt ich nie zabija.
Afganistan to nie Meksyk. Sag-i-dziangi to nie „Amores Perros”. Islam
traktuje psy jako zwierzęta nieczyste, ale w Azji Środkowej ta zasada
nie dotyczy owczarków, które pojawiły się przy tamtejszych pasterzach
4,5 tysiąca lat przed Mahometem. W kurhanie w Ałtyn Depe na terenie
dzisiejszego Turkmenistanu archeolodzy znaleźli datowaną na XL wiek
przed naszą erą glinianą figurkę psa. Przycięte uszy i
charakterystyczna sylwetka mówią same za siebie – to owczarek
środkowoazjatycki, jedna z najstarszych ras na świecie. Pierwszy
przyja-ciel człowieka. O jego mądrości i oddaniu krążą legendy. Szakan
gnał przez step, by zaalarmować ludzi, że jego pan zachorował. Ulbars
uratował z pożaru stado koni. Bezimienny zdechł z głodu, bo przestał
jeść ze wstydu, że nie uratował swego stada przed watahą wilków.
Wieczorem Tygrys zje zupę z trzykilogramową wkładką mięsną. Rano będzie
biegał pod górę z opiekunem, dostanie jajko z mlekiem, odpocznie i znów
pobiega. Jego pan dba o niego. Nie tylko dlatego, że to najlepszy pies
w Kabulu, nie tylko dlatego, że kosztował astronomiczne osiem tysięcy
dolarów, i nie dlatego, że sto dola-rów trzeba wydać na jego miesięczne
utrzymanie. Tygrys ma dobrze, bo zapracowali na to jego starożytni
przodkowie.

Właściciel biało-brązowego daje znak, że chce przerwać pojedynek. Do
psów podbiega chłopiec z konewką, polewa je wodą i zaczyna się
rozdzielanie rywali. Nie jest proste. Biały nie zamierza jeszcze
kończyć i kłapie zębami na lewo i prawo. Obaj właściciele przypłacają
to pokiereszowanymi rękami. Sądząc po liczbie szram, narażają się na
równi ze swoimi psami. A nawet bardziej, bo biały i jego rywal krwawią
tylko symbolicznie.
– Natychmiast poznasz, że twój pies ma dość pojedynku – mówi Mirdat. –
Zaciska zęby i warczy. Głucho, jednostajnie. Zabierasz go i liczysz na
szczęście za tydzień. Te psy muszą walczyć. Zawsze walczyły.
Tygrys jest młody, ma nie więcej niż pięć lat. Wygra jeszcze wiele
walk, zanim przejdzie na emeryturę. A emerytura owczarka w Afganistanie
to prawdziwe eldorado: wikt, odpoczynek i prokreacja. Bo stare psy to
najlepsze reproduktory. Tylko pozazdrościć.

Rafał Kostrzyński

Przeczytaj także:   Walki psów w Afganistanie

Obejrzyj pokaz zdjęć z walk psów pod Kabulem

Nasi Partnerzy