Rzeczpospolita, 4.01.2010
Masy biedaków, przemyt towarów i ludzi. Jemen – nowy kraj frontowy w wojnie z terroryzmem i al Kaidą
– Haram, ten meczet jest haram – wyszeptała publicystka „Yemen
Times”. „Haram” w prawie muzułmańskim oznacza czyny i rzeczy zakazane.
Nieczyste. Karalne. Jak alkohol. W przeciwieństwie do rzeczy
dozwolonych – „halal”.
Nowy meczet w stołecznej Sanie, noszący
imię prezydenta Alego Abda Allaha al Saleha, wybranego w 2006 roku na
kolejną siedmioletnią kadencję, został oficjalnie oddany do użytku w
listopadzie 2008 r. Może pomieścić 44 tysiące wiernych, ma oddzielną
część dla kobiet. Sześć 100-metrowych minaretów i pięć okazałych kopuł
widać z daleka. Kosztował 60 milionów dolarów.
Bogaci są bogaci w znacznej mierze dzięki przemytowi. Broni, alkoholu, żywności. I ludzi
Rozmawiałam
z wieloma ludźmi, ale jeszcze nie trafiłam na kogoś, kto był w środku.
Dziennikarze „Yemen Times”, których redakcja mieści się nieopodal
meczetu, wręcz zdziwieni pytaniem powtarzali: „Przecież to jest haram”.
Wiatr w oczy
Jemen to państwo bez
infrastruktury, bezrobocie przekracza tu 40 proc., a 43 proc. populacji
żyje poniżej granicy ubóstwa. Dostęp do podstawowej opieki medycznej ma
niespełna połowa Jemeńczyków.
Przeciętnie na jedną kobietę
wypada ponad sześcioro dzieci, a umieralność niemowląt i matek w połogu
należy do najwyższych na świecie. Dwie trzecie kobiet i jedna trzecia
mężczyzn nie potrafi czytać i pisać. To tu trafiają uchodźcy z
afrykańskiego brzegu Zatoki Adeńskiej – z Somalii, kraju bez władzy
centralnej od 1991 roku. Liczby uchodźców nie sposób oszacować –
jemeńskie źródła mówią o 750 tysiącach, chociaż oficjalnie
zarejestrowanych jest 90 tysięcy. Stale napływają nowi. Chcą się
przedostać do sąsiedniej i bogatej Arabii Saudyjskiej, zdecydowana
większość zostaje jednak w Jemenie. Najbiedniejszy kraj na Półwyspie
Arabskim – w czasach zimnej wojny podzielony na republikę arabską na
północy i proradziecką republikę ludowo-demokratyczną na południu –
dźwiga ciężar konfliktu w Rogu Afryki.
Cud czy katastrofa?
Gdy
meczet został otwarty, brytyjskie BBC poprosiło Jemeńczyków o
komentarz. Pisał Nadżib Mohammad z Adenu: „Nigdy nie skrytykuję domu
modlitwy, a meczet jest piękny. Niemniej jednak wydanie
60
milionów dolarów w kraju z milionami biednych i niedożywionych dzieci
jest prawdziwym marnotrawstwem. A już nazwanie meczetu imieniem
skorumpowanego dyktatora nie licuje z domem Boga”.
Chadidża z
Sany wspomina swoją wizytę w meczecie Hassana II w Maroku: „Trzeba
przejść przez slamsy, aby tam dotrzeć. To typowe dla przywódców świata
arabskiego. Ze smutkiem przyznaję, że ta (nowa) potworność mnie nie
dziwi”.
Państwowe media nazwały meczet „nowym cudem islamu”.
Niezależna gazeta „Yemen Times” nazywa go natomiast „katastrofą”, bo
pokazuje zupełną obojętność wobec uczuć milionów ludzi desperacko
potrzebujących worka mąki, odrobiny mleka czy podstawowych lekarstw.
„Pieniądze
należało przeznaczyć na jeden z priorytetów. Wybudowanie szkół czy
szpitali nie obraziłoby przecież Boga” – pisze publicysta Mohammad al
Qadhi – „tu chodzi tylko o zaspokojenie i gloryfikowanie próżności”.
Cały
kompleks, obejmujący oprócz samego meczetu jeszcze kilka budynków,
zajmuje ponad 27 tysięcy metrów kwadratowych. W jednym z budynków
mieści się nowoczesne centrum studiów islamskich mające propagować
umiarkowany i tolerancyjny islam. Tego nie krytykowali nawet najwięksi
oponenci meczetu.
Źródła fortuny
Państwowe media
podkreślały, że budowa meczetu została w całości sfinansowana przez
prezydenta. Niezależni dziennikarze nie przeczą, ale wyjaśniają ten
mechanizm: na prośbę prezydenta najbogatsi ludzie w kraju wpłacali
znaczne sumy. Fortuny najbogatszych pochodzą w znacznej mierze z
przemytu. Broni, alkoholu, lekarstw, żywności, papierosów, i przede
wszystkim ludzi.
Żeby wydostać się z Somalii, ludzie oddają
wszystko, co mają. Bo wszędzie będzie lepiej, choćby w Jemenie.
Powstają fortuny, a przemycający i przemycani mieszkają nieraz blisko
siebie. Osiedle nowych, okazałych rezydencji na obrzeżach Adenu od
somalijskiego koczowiska oddziela tylko pas wysuszonej ziemi, upstrzony
strzępami plastikowych toreb.
Beata Błaszczyk
Autorka była w Jemenie kilka miesięcy temu