Rzeczpospolita, 15.03.2014
Islam, tradycja i najnowocześniejsza technologia w kraju na 17 tysiącach wysp. To Indonezja.
Korespondencja z Dżakarty
Nieustająca sesja zdjęciowa. Pierwsze wrażenie – zdjęcia robią wszyscy. Sobie, innym, wszystkim i wszystkiemu dookoła. Zdjęcie trzeba natychmiast umieścić na portalach społecznościowych oraz przesłać rodzinie i znajomym. W liczącej prawie ćwierć miliarda ludzi Indonezji jest ponad 55 milionów użytkowników internetu. Tylko w Stanach Zjednoczonych jest więcej użytkowników Facebooka niż w Indonezji. I chociaż zaledwie 20 proc. korzysta z Twittera, to właśnie Indonezyjczycy są tam najbardziej aktywni.
Technologia kontra tradycja
W wielu krajach muzułmańskich fotografowanie osób, a zwłaszcza kobiet, bywa trudne – chociaż Koran nie zawiera żadnej wyraźnej wzmianki o zakazie obrazowania ludzi i zwierząt. Pochodzący najpewniej z pierwszych lat ósmego wieku zakaz w wielu krajach jest traktowany poważnie.
Łatwy dostęp do nowoczesnych technologii na Dalekim Wschodzie ma wpływ na zmiany w obyczajowości. Również łatwy dostęp do informacji sprzyja rozprzestrzenianiu się mód i trendów z innych krajów. Stąd też wszechobecność różu tak lubianego przez japońskie lolitki czy gadżetów z Hello Kitty. Stąd tak wiele hidżabów w bardzo popularną kratkę znanej brytyjskiej firmy.
Ogromny rynek wewnętrzny to raj nie tylko dla producentów gadżetów technologicznych. Dziś w Indonezji ponad 130 milionów ludzi wydaje każdego dnia 2 do 20 dolarów. Szacuje się, że do 2030 roku będą to 244 miliony ludzi. Kolorowe, wysoko słodzone napoje, coraz mniej popularne w Europie, w Indonezji w wersji jeszcze słodszej sprzedają się znakomicie. Podobnie słodycze. I od razu widać efekty. Pośród starszego pokolenia odżywiającego się tradycyjnie praktycznie nie ma osób otyłych. Warzywa, ryż czy owoce morza nie prowadzą do otyłości.
Gdy proszę o małą kawę w popularnej w regionie (Indonezja, Malezja, Brunei) sieci kawiarni (The Coffee Bean & The Tea Leaf), dostaję kufel o pojemności 0,33 l. Ale przedtem obsługa pyta mnie z niedowierzaniem, czy na pewno nie chcę: cukru, syropu, bitej śmietany, czekolady, miąższu kokosa, mango, wszystkiego jednocześnie. Dokładnie tak jak młode dziewczyny siedzące obok mnie. Tyle że ich kufle są co najmniej półlitrowe, czyli wersja medium. A one same – w dużo większym rozmiarze.
Co nie znaczy, że nie dbają o swój wygląd. Wydatki na kosmetyki wyniosły z zeszłym roku ponad 1,5 miliarda dolarów, stały wzrost utrzymuje się na poziomie 10 proc. Jeden z gigantów kosmetycznych (L’Oreal) właśnie w Indonezji wybudował największą na świecie fabrykę za 100 milionów euro. Zatrudnienie znajdzie tam prawie pół tysiąca osób, a produkcja docelowo w 2015 roku ma wynosić 500 milionów jednostek.
W dynamicznie rozwijającym się kraju, położonym na sześciu tysiącach zamieszkanych wysp, ludzie coraz więcej podróżują, także samolotami. Powstają kolejne linie lotnicze, przybywa samolotów, ale coraz bardziej brakuje pilotów. Pewnym wybawieniem był kryzys w Europie i zagraniczni piloci szukający pracy. Ale to niewiele pomogło, gdy rocznie potrzeba 800 nowych pilotów, a szkoły państwowe i prywatne kończy najwyżej 350.
Brak pilotów stał się na tyle dotkliwy, że władze zdecydowały się zachęcić urzędników państwowych do podjęcia szkoleń dla pilotów, naturalnie po przejściu wymaganych testów sprawnościowych. Pierwsza 22-osobowa grupa adeptów lotnictwa nie rozwiąże jednak problemu. W maju 2012 r. wystartowały tanie linie Citilink z dziewięcioma samolotami. W ciągu roku doszło ponad 20. Nic dziwnego, że indonezyjscy przewoźnicy są ulubionymi klientami Airbusa czy Boeinga.
Coraz bardziej liczna klasa średnia podróżuje dla przyjemności. Zwiedza pałace, buddyjskie czy hinduistyczne świątynie w Borobudur, Prambanan, Jogjakarcie czy Solo. W szczycie sezonu, na przełomie grudnia i stycznia, w prawie dwumilionowej Jogjakarcie trudno o wolny pokój, chociaż miasto oferuje ich ponad 600 tysięcy. Tabliczki z łamanym angielskim Room Full widać nie tylko na drzwiach tanich pensjonatów.
Wiele osób podróżuje służbowo. Szacuje się, że 10 proc. lecących z lub do Dżakarty to zarządzający majątkiem.
W piątki to nawet 30 proc. pasażerów. A jest czym zarządzać. Majątek najbogatszych właścicieli firm przekracza 125 miliardów dolarów. 25 miliarderów kontroluje 42 proc. tych zasobów. Jest to sieć bardzo ścisłych powiązań rodzinnych i biznesowych, mających wpływ nie tylko na gospodarkę, ale także i na politykę.
Życie na śmietniku
I gdy bogaci i najbogatsi mają coraz więcej, wciąż połowa ludności według danych Banku Światowego musi przeżyć każdy dzień za mniej niż 2 dolary. Czasem dużo mniej.
20 kilometrów na wschód od Dżakarty jest wysypisko śmieci. 1000 ciężarówek każdego dnia zwozi tam 5–6 tysięcy ton odpadów. I właśnie tam mieszka ponad 1500 rodzin przeczesujących wysypisko w poszukiwaniu wszystkiego, co można sprzedać jako surowiec do przetworzenia.
Siedmioosobowa rodzina, pracując wiele godzin dziennie, jest w stanie zarobić miesięcznie najwyżej 180 dolarów, gdy na podstawowy posiłek dla całej rodziny potrzebne są trzy dolary. Praca w cuchnących oparach to robaki jelitowe, przewlekłe infekcje skóry i dróg oddechowych. Także gruźlica. Mimo to ludzie zjeżdżają do Bantar Gebang z innych zakątków Jawy, gdzie nie ma żadnych szans na zarobek. Osiedlają się więc na obrzeżach wysypiska śmieci. Tu ich dzieci na kilka godzin wykradanych pracy chodzą do szkoły.
Chociaż sami często niepiśmienni, chcą kształcić swoje dzieci. A dzieci, chcąc odwdzięczyć się rodzicom, marzą, by zabrać ich kiedyś na pielgrzymkę do Mekki.
Pracując często po kilkanaście godzin dziennie, ludzie ci nie mają żadnego zabezpieczenia ani żadnych przywilejów związanych z pracą. Dotyczy to około 2/3 pracowników: ulicznych sprzedawców, kierowców motorów czy motorynek oferujących usługi transportowe, czyścicieli kanałów ulicznych. Żeby to zobaczyć nie trzeba nawet opuszczać centrum Dżakarty. Niedaleko Monas (Monument National) wystarczy wyjść w boczną ulicę, by zobaczyć ludzi, którzy nieosłonięte niczym ręce aż po łokcie zanurzają w gęstej czarnej, cuchnącej mazi.
A Monas to 132-metrowy monument, zwany ostatnią erekcją prezydenta Suharto – marmurowa kolumna zwieńczona 35-kilogramowych złotym liściem.
Kto zadba o poszkodowanych
To właśnie pozostawianie ponad połowy społeczeństwa poza dobrodziejstwami spektakularnego rozwoju gospodarczego jest jednym z najczęściej podnoszonych zarzutów wobec ustępującego po dwóch kadencjach prezydenta Susilo Bambang Yudhoyono. Kolejny zarzut to brak inwestycji w infrastrukturę. 12-milionowa Dżakarta oprócz autobusów, bo te mają wygrodzone krawężnikiem pasy, stoi w korkach. Dopiero obecny mer miasta Joko Widodo, poważny kandydat w październikowych wyborach, rozpoczyna budowę metra. Miasto nie jest również przygotowane na wypadek powodzi, a w tamtejszym klimacie to nie rzadkość. W styczniowych powodziach zginęło ponad 20 osób, 20 tysięcy musiało zaś opuścić domy.
Prawie 30 tysięcy ludzi musiało też opuścić domy i plantacje kawy, kakao i chili na Sumatrze, gdy uaktywnił się wulkan Sinabung. Ludzie stłoczeni od trzech miesięcy w prowizorycznych ośrodkach dla uchodźców w wielu przypadkach nie mają do czego wracać. Wulkan nadal wyrzuca z siebie lawę i pył. Nikt nie wie, jak długo to potrwa. Wiadomo natomiast, że na odbudowę miejscowej gospodarki potrzebne będą setki milionów dolarów. To tylko jeden wulkan, a w Indonezji jest ich 127. Ponad 3,5 miliona ludzi mieszka w promieniu dziesięciu kilometrów od aktywnych wulkanów. Zamiast słuchać apelów o ewakuację, ludzie za namową wróżbitów wolą pozostać w domu. Do niedawna było tak nieopodal Jogjakarty, gdzie wróżbita Maridżan, nazywający siebie duchowym strażnikiem góry Merapi, nakazywał ludziom pozostać w domach. Sam zginął w erupcji wulkanu w 2010 roku.
Gdy wielu ludzi zmaga się z powodzią czy skutkami wybuchu wulkanu, elity polityczne i media żyją już wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi (kwiecień i październik). Ustępujący prezydent opublikował wielką (822 strony) białą księgę: „There is Always a Choice” – raczej nie najszczęśliwszy wybór tytułu w kontekście niedawnych klęsk żywiołowych.
I choć prezydent stara się wytłumaczyć działania, wciąż nie wiemy, dlaczego zabrakło inwestycji w infrastrukturę, w produkcję, a to stworzyłoby tak potrzebne miejsca pracy i pozwoliłoby większej liczbie ludzi korzystać z dobrodziejstw dynamicznego rozwoju wciąż pozostającego na poziomie powyżej 6 procent.
Autor: Beata Błaszczyk